Do tego stopnia, że postanowiłam kurs powtórzyć. Bo raz w tygodniu po dwie godziny przez miesiąc to tylko liźnięcie pracy z gliną. Chciałam zrobić kolejny krok. Poczułam, że dla mnie dwie godziny kompletnego oderwania się od rzeczywistości, dwie godziny dla siebie, są czymś wspaniałym. Zwłaszcza na etapie, na jakim wtedy byłam. To bardzo medytacyjne. Nie dotykasz telefonu, bo cała jesteś w pyle, a ręce masz w glinie. Jest praca rąk, skupienie, a efekt widoczny praktycznie od razu. Bo coś się ulepiło, za tydzień już się wypaliło, potem się poszkliwiło. I rzeczywiście w miesiąc można stworzyć coś zupełnie od zera. Efekt jest namacalny, natychmiastowy. Uznałam, że skrawki gliny też nie mogą się marnować. Zaczęłam z nich lepić małe psy. Rękami, przy pomocy patyczków do szaszłyków. Pieski wzbudziły zachwyt i mój, i wszystkich wokół. Więc nagle zaczęłam robić ich dużo, bo sprawia mi to niesamowitą satysfakcję, przyjemność i dobrze robi na głowę.